poniedziałek, 19 kwietnia 2010

Przedwiośnie.

Ostatnie dni lenistwa stracone bezpowrotnie aż do końca czerwca. Teraz to już niestety czas nauki do sesji, więc zamiast na długich spacerach, spędzam czas na próbach napisania pracy rocznej. No, dobra, będzie jeszcze weekend majowy w Berlinie, kiedy na pewno nie będę zajmować się pracą roczną. Ale teraz wracam do pisania i tęsknie wspominam ostatni dzień słodkiego nicnierobienia.





niedziela, 18 kwietnia 2010

Wroclove.

Wyprawa do Wrocławia była urodzinowym prezentem-niespodzianką O.. Aż trudno mi uwierzyć, że udało mi się utrzymać to przed nim w tajemnicy aż do dnia wyjazdu. Ale warto było, i warto było jechać pięć godzin w jedną stronę, i warto było wstać o czwartej, a to wszystko po to, żeby rano zobaczyć jego zdziwioną minę, a wieczorem usłyszeć "To było nawet lepsze niż, wtedy, kiedy na moje 5 urodziny spadł śnieg!".

Spędzenie dnia w mieście, którego żadne z nas wcześniej nie widziało, było śmiesznym przeżyciem. Wrocław w naszych oczach składał się z elementów miast, które znamy, był tam i Berlin, i Kraków, i Warszawa. Chociaż może wieczorem, po 8 godzina włóczenia się, zwiedzania, oglądania, gubienia się i lenistwa, Wrocław był już po prostu Wrocławiem?

Bycie w całkiem obcym mieście przez jeden dzień sprawiło też, że przez te 8 godzin mieliśmy wrażenie oderwania od rzeczywistości, bycia poza czasem i może właśnie to wrażenie zadecydowało o absolutnym sukcesie mojej niespodzianki.











Jeszcze raz najlepszego, Kochanie!

ubrania:spodenki-mulholland drive, koszula-pull and bear, sweter-miss modarte, kurtka-stradivarius, muszka-terranova outlet, buty-real, kapelusz-h&m

wtorek, 13 kwietnia 2010

29.

Wobec faktu, iż w tym tygodniu nie mam większości zajęć, dzień spędzam leniwie: czytając, oglądając telewizję i siedząc przed komputerem. Byćmoże najbardziej emocjonującym elementem dzisiejszego dnia było spotkanie Rendka ubranego w tę samą tunikę i szalonawa przejażdżka (to dość śmieszne słowo) jej rowerem. To niestety daje niewiele pretekstów do niepisania pracy rocznej.





ubrania: tunika-h&m, spódnica-mulholland drive, broszka-stradivarius.

poniedziałek, 12 kwietnia 2010

Poimprezowo.

Impreza urodzinowa była raczej szalonawa i raczej fantastyczna. Nie zmienia to jednak faktu, że zawsze po takim dniu, a raczej dniu i nocy, spędzonym z przyjaciółmi na stosunkowo kulturalnym pijaństwie, organizowaniu w mieszkaniu dwudziestoczterogodzinnej komuny, zawodach w curlingu na klatce schodowej, malowaniu paznokci, a właściwie całych dłoni, walce na pantenol i lakier do włosów (Konrad, z całym szacunkiem uważam, że wygrałam!) i innych szaleństwach, potrzebuję chwili tracenia czasu i bezcelowego siedzenia na ławce. Zresztą planty okazały się całkiem idealne do realizacji tej potrzeby.

Jeszcze przed imprezą byliśmy w Mulholland Drive (tak, znowu), gdzie dostałam spontaniczny prezent od Piotrka w postaci wymarzonych krótkich spodenek z wysokim stanem. I te właśnie spodenki okazały się w sam raz pasować do takiego leniwego, poimprezowego dnia.






ubrania: spodenki-Mulholland Drive, tiszert,pasek-Stradivarius, buty,okulary,szalik-unknown, sweter-Miss Modarte, kapelusz-h&m, torba-Solar.

Tak przy okazji, jeszcze raz dziękuję wszystkim za sobotę! :*

piątek, 9 kwietnia 2010

Pastelowo wciąż.

Pastele królują nadal, dziś za sprawą spodni z Mulholland Drive (które miały być łososiowe, ale że łososiowe okazały się za duże, to są brudnoróżowe). Dzień upływa pod znakiem poszukiwania pastelowych (znów!) leginsów (dziękuję, Ada :*), planowania imprezy i przeglądania blogów oraz książek modowych, słowem - unikania pisania pracy rocznej.





Jutrzejsza impreza stanowi dobry pretekst, żeby jutro także nie zajmować się pisaniem o Norwidzie, co jest mi oczywiście wysoce na rekę. Sam Cyprian Kamil nie wydaje się w żaden sposób wpisywać w tematykę modową (chociaż nie można mu odmówić, że miał swój własny styl). Ale co tam, niech ma chłopak. Przynajmniej tyle:


ubrania:spodnie-mulholland drive, sweter-zara(ciuchowisko), pasek, broszka-stradivarius (jednym z plusów mojej byłej pracy była możliwość zabierania zawieruszonych dodatków do tunik, koszul i całej reszty ze starych kolekcji)

środa, 7 kwietnia 2010

Pastelowo, deszczowo, wietrznie.

Genralnie pogoda się pogorszyła, czasu brak absolutny, a maszyna do szycia postanowiłą zaprzestać swojej działalności (próba przekonania jej do zmiany zdania podjęta przez Tatę doprowadziła do totalnej destrukcji). Nie jest dobrze, ale jest przynajmniej pastelowo.



poniedziałek, 22 marca 2010

CFA.

Cracow Fashion Awards to pokazy kolekcji dyplomowych absolwentów krakowskiej Szkoły Artystycznego Projektowania Ubioru. SAPU może nie jest szkołą prestiżową na skalę europejską, ale lokalnie, w Krakowie jest raczej znana. Oczekiwałam więc profesjonalnych pokazów profesjonalnych, bądź quasi profesjonalnych - kolekcji. Niestety się zawiodłam. Najpierw co do samej organizacji. To, co bardzo mi przeszkadzało to fakt, iż wszystko działo się bardzo wolno, modelki, z których większość była raczej amatorkami, poruszały się po wybiegu wolno i nierówno, a w przypadku pokazywania około 60 kolekcji składających się z około 8 outfitów każda, ważne jest, żeby narzucić jakieś tempo. Modelki usiłowały iść w rytm muzyki, która przy niektórych kolekcjach była bardzo wolna. Do tego raczej straszne fryzury (doczepiane warkocze w niezawsze najlepiej dobranym odcieniu) i nijakie makijaże. Poza tym pozostaje kwestia muzyki (wyłaczanej w pół słowa,a nie wyciszanej po każdym pokazie) i pretensjonalnych komentarzy do kolekcji, rzekome inspiracje: secesją (najczęściej), architekturą, rzeźbą, strojem antycznym, czy dekonstruktywizmem rzadko miały realne odbicie w projektach. Do tego dość okropne buty Deichmann do większości strojów.
Teraz sprawa samych kolekcji. Widziałam 43 z 56 prezentowanych, nie mogę się więc wypowiadać o całości, ale mam jakiś ogólny ogląd. Większość z nich była niestety raczej kiepska, albo niespójna, albo banalna, albo przesadzona, albo po prostu straszna. Z tych 43, które widziałam, realnie podobało mi się 5, może 7.
Nie chcę przez to powiedzieć, że żałuję, że przyjechałam i że obejrzałam. Nie żałuję, to było ciekawe doświadczenie i cieszę się, że mogłam zobaczyć kilka z tych kolekcji. Po prostu spodziewałam się czegoś więcej. Czegoś, co mnie rzuci na kolana. Nie rzuciło.







Dodatkową zaletą wybrania się na CFA, była możliwość zobaczenia, a czasem zrobienia zdjęcia, pięknie ubranym gościom tego wydarzenia, a takich tam nie brakowało.







niedziela, 21 marca 2010

Ałtfit na CFA.

Wczoraj okazało się, że mogę zabrac się razem z ideafiksową ekipą na CFA. Podjęcie decyzji w co się ubrać było zadziwiająco łatwe. Cóż, w końcu chodziło o oglądanie, a nie o wyglądanie.


sobota, 20 marca 2010

ZOO.

Wycieczka do ZOO była spontanicznym pomysłem na celebrację jednego z pierwszych ciepłych dni i inaugurację sezonu na wiosenne buty (pierwszy dzień w balerinach!). Wyposażeni w ciemne okulary i torebkę-koszyk piknikowy, wyruszyliśmy na podbój świata, to jest oglądać flamingi, słonie i hieny.










Potem była kawa z rogalikami na plantach (niech żyje coffee street!) i wystawy w bunkrze.




Niestety za każdym razem, kiedy biorę ze sobą aparat do miasta z myślą o zrobieniu zdjęć pięknym, pięknie ubranym ludziom, nie udaje mi się nikogo takiego spotkać. Tym razem również, zgodnie z przewidywaniami, nie zauważyliśmy nikogo, kogo chcielibyśmy sfotografować. No, oczywiście oprócz nas samych!

Miłego weekendu!

ubrania: kurtka-stradivarius, bluzka-mexx, spódnica-Mulholland Drive, zegarek-Mulholland Drive, buty-oysho, kapelusz-h&m, torebka-sh.