sobota, 6 marca 2010

Tarnów.

Piątkowe kino domowe (Antonioni, popcorn, koktajle bananowe, orzeszki, piwo i przerwa na zmianę taśmy) nie było wystarczająco szalonawe, więc w sobotę zrealizowaliśmy z O. (i Mieczysławem) projekt wycieczki najbliższym osobowym do jakiegokolwiek mniej lub bardziej sensownego miasta. Los, karma (zła czy dobra?), lub bóg, któż wie?, wybrał/wybrała Tarnów (podróż kosztowała jakieś 28 zło, czyli dwa bilety, dwie kawy i gazeta). Spędziliśmy 4 abstrakcyjne godziny na włóczeniu się po opuszczonym młynie, piciu kawy, przymarzaniu i żałowaniu, że pada śnieg, ale w zamian mamy masę zdjęć, sztuczną różę znalezioną obok cmentarza, zupełnie zbędny plan miasta Tarnowa (i okolic), oraz parę grubych skarpet (co z tego, że kupionych na dworcu). Rzeczywistość bywa jednak przefantastyczna, trzeba mieć tylko odpowiednio szalonawy projekt i odpowiednio szalonawego męża, który zechce go relizować.








ubrania: kurtka-stradivarius, bluza-cubus, tunika(której nie widać)-cubus, torba-bershka, skarpetki-dworzec, buty-unknown.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz