piątek, 19 marca 2010

Czerwona marynarka i zegarek.

Właściwie ten post mógłby być częścią poprzedniego, bo dotyczy zakupów z Mulholland Drive. Ale myślę, że marynarka i zegarek są tak piękne, że wymagały osobnej notki. Marynarka prócz swoich walorów estetycznych, spełniła też marzenie o męskiej marynarce, której nigdy nie udało mi się znaleźć w lumpeksie w moim rozmiarze. Zegarek to już inna historia, powiem tylko, że czasem dobrze pamiętać, kiedy, jakie Francuzi nosili mundury, oraz powtórzę: Piotrek, dziękuję i lowa!






Jest coś niezwykłego, a może to tylko moje wrażenie?, w rzeczach, które ktoś przed Tobą miał i nosił, które zachowują w sobie pamięć o poprzednim właścicielu, o tym, co w tym ubraniu robił i gdzie był. Właściwie byćmoże najbardziej magiczny jest fakt, że prawdobodobnie nigdy się nie dowiesz kto to był, czy kiedy i gdzie nosił Twoją-już-rzecz.
Osobną sprawą jest, że miło jest mieć coś, co należało do kogoś bliskiego, coś wyszperanego na strychu, albo w piwnicy.I pewnie ze względu na tę moją słabość, przy całym butoholizmie i niedomykającej się szafie, moją najukochańszą rzeczą jest studencka torba taty(tak, wiem, to forma rodzinnej reklamy:>), odnaleziona w piwnicy i doprowadzona do stanu, w którym mogę ją nosić. Ale to już historia na nowego posta.

ubrania:marynarka, zegarek-Mulholland Drive, spodnie-pull and bear, skarbetki-reserved, tiszert, szalik-unknown.

3 komentarze: